XV LAT (wspomnienia)
Harcerskiego Szczepu Środowiskowego„NYSA”
im.36 Łużyckiego Pułku Piechoty
Wrzesień 1968 rok.
Rozkaz nr 1/68
Komenda Ośrodka Grabiszynek.
- Organizacyjne
- Z dniem 1.10.68 r. powołuję próbną drużynę środowiskową starszoharcerską Czerwonych Beretów w oparciu o szkołę podstawową Nr 16. Na pełniącego obowiązki drużynowego powołuje dh Janusza Białowiejskiego, na funkcję przybocznego – dh Andrzeja Białowiejskiego.
Program pracy po zorientowaniu się w środowisku drużynowy przedstawi mi w terminie do 15.11.68 r. …
A zaczęło się to dość energicznie. W Szkole Podstawowej Nr 16 zaczęła krążyć wiadomość, rozpowszechniona prze grono pedagogiczne, że organizuje się drużynę harcerską. Pierwsza zbiórka odbyła się w sobotę o godz. 16.00.Towarzystwo było mieszane. Wraz ze starszymi wygami stawiły się na zbiórkę żółtodzioby. Ogólnie w sile 15 chłopa. Nastąpił podział na trzy zastępy. Pierwsi zastępowi to: dh Chojęta, dh Laszczak, dh Kozak. Na tej zbiórce zakomunikowano nam, że będziemy zdobywać uprawnienia drużyny „Czerwonych Beretów”. Pierwszym drużynowym został dh Janusz Białowiejski. Po dwóch tygodniach atrakcja. Rajd nocny w Sobótce. Ma to być sprawdzian naszej przydatności kondycyjnej do tak trudnej specjalności. Kosztowało to nas wiele potu. Kadra i harcerze stanęli na wysokości zadania i spisali się na czwórkę z plusem. Byliśmy teraz pewni, że sprawnie przejdziemy przez okres próby. Po sprawdzianie zaczęliśmy normalny tok szkolenia. Musztra, samarytanka, terenoznawstwo były tymi zajęciami, którymi zapoznaliśmy się w pierwszej kolejności. każdym dniem nasz puch żółtodziobów zmieniał się w piórka dorosłych ptaków. Była to zasługa naszej kadry i doświadczenia wyjadaczy. My również mieliśmy w tym swój skromny udział. Przyszła wiosna i pora było opuścić leże harcerskie. Na pierwsze zajęcia w terenie zgotowano nam niespodziankę. Harcerski Bieg Patrolowy. Zbliża się koniec okresu próbnego i Komenda Ośrodka Grabiszynek chciała wiedzieć, czy jesteśmy przygotowani do zatwierdzenia nas jako pełnosprawnej drużyny harcerskiej. Wyskakiwaliśmy z portek aby ich zadowolić. My byliśmy z siebie zadowoleni, ale dh J. Białowiejski nie oszczędził nam gorzkich słów podsumowania biegu. Na szczęście okazało się, że Komenda Ośrodka była mniej wymagająca. zatwierdziła naszą drużynę otrzymaliśmy numer. Od tego momentu pełna nazwa brzmiała:
1 Harcerska Drużyna Środowiskowa „Czerwone Berety”. Upływały miesiące na zdobywaniu kolejnych ostróg wiedzy harcerskiej i specjalnościowej. W maju Naczelnik ZHP ogłosił Alert. Jak każda jednostka organizacyjna przystąpiliśmy do realizacji jego zadań. Na pierwszą zbiórkę stawiliśmy się w komplecie. Po uroczystym otwarciu kopert z zadaniami przystąpiliśmy do ich wykonania. Przeprowadziliśmy wywiad z najstarszymi pracownikami zakładów przemysłowych naszej dzielnicy, pytając ich o początki rozwoju przemysłowego w wyzwoleniu Wrocławia. Wieczorem ostatniego dnia Alertu odbyła się uroczysta zbiórka Ośrodka, na której złożyliśmy meldunki o wykonaniu zadań alertowych. Następnie odbyło się harcerskie ognisko. Była to kolejna uroczysta chwila dla naszej drużyny. Pierwsze żółtodzioby zostały pełnoprawnymi harcerzami i złożyli Przyrzeczenie Harcerskie. W tej grupie szczęśliwców znaleźli się między innymi dh: J. Szarek Rydzek, Trojanowski, W. Gleń, R. Piskorski, R. Klochowicz. Przyrzeczenie przyjmował dh phm Zbigniew Białowiejski, Komendant Ośrodka. Po Alercie wracamy do dalszego szkolenia. I znów męczymy się musztrą, samarytanką, terenoznawstwem. Szczególny nacisk położono na pionierkę. Miało to na celu przygotowanie do pierwszego obozu drużyny. Nareszcie nadszedł długo oczekiwany lipiec. Jedziemy na obóz do Żagania. Na zbiórce wyjazdowej stawiliśmy się wszyscy. Były to już cztery zastępy, w sumie 28 osób. Pierwsze dni poświęciliśmy na ustawienie namiotów, budowę pryczy i napełnienie sienników. W tych czynnościach przyświecała nam sentencją wypowiedziana przez oboźnego po przyjeździe na miejsce obozu. Tu rozbijemy obóz i jak sobie pościelicie tak będziecie trzy tygodnie mieszkać. Okazało się że nie to było najgorsze. Paniczny wprost strach budziła, szczególnie wśród żółtodziobów, myśl o służbie w kuchni. Czarna rozpacz ogarnęła zastępy, gdy odczytywano rozkaz o objęciu przez nich kuchni „w ajencję”. Okazało się na szczęście, że pomoc lekarska nie było potrzebna. Nie było żadnych zatruć, biegunek i sensacji żołądkowych. Po tym dyżurze wiedzieliśmy już jak wygląda sałata, do czego może doprowadzić nieuwaga i przypalenie garnka. Poznaliśmy również przepis oboźnego na robienie z garnka lustra. Przekonaliśmy się, że biała chusteczka do nosa ma te inne zastosowanie. Wiadomość przyniesiona przez zastępowego o przekazaniu kuchni wywołała spontaniczny wybuch radości. Nadeszła ta wytęskniona przez cały zastęp noc. Bez zmory garnków, przypalonej jajecznicy i kaszanki. Spaliśmy wszyscy kamiennym snem. Kolejne dni upływały na mozolnym zdobywaniu wiedzy harcerskie, zaradności i umiejętności życia w zespole.
Zastępy pracowały samodzielnie. Zaczęło się od prostych zadań. Ukoronowaniem miał być zwiad środowiskowy, przeprowadzony, w miejscowościach, do których marszrutę mieliśmy wyznaczoną wg mapy. Można powiedzieć, że wypadliśmy zadawalająco. Zbliżał się koniec obozy. W samym środku nocy budzi nas gwizdek oboźnego, ogłaszający alarm. Jeszcze trochę zaspani ustawimy się na zbiórce. Wychodzimy poza teren obozu. W samym środku obozy. Nie bardzo jeszcze wiemy o co chodzi. Kazali wstać – wstaliśmy. Kazali iść – idziemy. Dochodzimy do zacisznej polanki i tu następuje konsternacja. Kto w tajemnicy przed całym obozem przygotował zakonspirowane miejsce na ognisko obozowe. Tej tajemnicy nie rozwiązaliśmy do dziś. Po rozpaleniu ogniska Komendant obozu odczytuje rozkaz. Kolejni adepci harcerskiego rzemiosła składają przyrzeczenie. Był to pierwszy akord zakończenia obozu. Rano wyruszamy na bieg harcerski. Mamy okazję do zdobycia pierwszych stopni. Apetyty mamy ogromne. Przecież jesteśmy już „starymi wirusami”. Roczna praca we Wrocławiu i prawie trzy tygodnie pobytu na obozie. Niestety rzeczywiście okazało się nie tak wesoło. Oczka komisji sprawdzającej naszą wiedzę były bardzo ciasne. Nasze mniemania o własnej „wielkości” było cokolwiek przesadzone. Po dwudniowych zmaganiach wracamy wieczorem do obozu. Kolacja i myśl: dadzą nam dzisiaj chyba spokój. Ale gdzie tam. Około 2000 alarm w obozie i już znaną trasą idziemy na miejsce ogniska. Tu odczytują nam rozkaz o przyznanych stopniach i sprawnościach, śpiewamy parę piosenek i wracamy do obozu. Przez pozostałe dwa dni likwidujemy ślady naszego pobytu.
Wrzesień 1969 r.
We wrześniu pełni wrażeń, emocji i zapału przystąpiliśmy do nowego Roku Harcerskiego. Zaczął on się ciekawie – przeprowadzką. Zmieniamy siedzibę. Ze Szkoły Podstawowej Nr 16 przenosimy się do świetlicy osiedlowej, działającej przy Spółdzielni Mieszkaniowej Metalowiec, która obejmuje nad nami patronat. Przybywają nowi członkowie. Na kolejnej zbiórce zjawił się dh pionier Jerzy Dorenda, działający uprzednio w Hufcu Wrocław Śródmieście. Objął on funkcje przybocznego w naszej drużynie. W roku tym nasza generalicja doszła do wniosku, że możemy już rozpocząć szkolenie specjalnościowe. W jego ramach zawiązał się zastęp łącznościowców pod wodzą dh R. Piskorskiego. Jego członkami byli: dh K. Zuchowicz, M. Cembrzyński, A. Kosiek, W. Glen, Rydzek i J. Szarek.
Zastęp miał również swoją siedzibę. Mieściła się ona w niezagospodarowanej piwnicy w domu przy ul. Inżynierskiej. Odbywamy również pierwsze strzelania z różnymi wynikami. Całej działalności szkoleniowej przyświecał jeden cel – wypaść jak najlepiej na Manewrach Techniczno – Obronnych naszego hufca. Odbyły się one na wiosnę. Sprawiliśmy sobie i kadrze radość. Zajmujemy pierwsze miejsce z druzgocącą przewagą. I niech by ktoś śmiał nazwać nas nieopierzonymi komandosami, Ta uroczysta chwila była pretekstem do odczytywania specjalnego rozkazu z długo, przez niektórych oczekiwanymi awansami. Wiosna więc okazała się bardzo szczęśliwą dla nas porą roku.
Mniej więcej w tym samym czasie rozrasta się nasza rodzina harcerska. Powstał Harcerski Szczep Środowiskowy „NYSA” im. 36 Łużyckiego Pułku Piechoty. Trzon tego szczepu stanowiła w dalszym ciągu I Harcerska Drużyna Środowiskowa „Czerwone Berety”. Przetrwała ona wszystkie burze, reorganizacje i zakręty jakim w ciągu następnych lat podlegał nasz szczep.
Letnie wakacje mamy spędzić na obozie w Kliczkowie. Cała nasza paczka to doświadczeni – co prawda tylko jednym obozem – weterani. Nie straszna nam już jest służba w kuchni, alarmy, spanie na siennikach. Obserwujemy naszych kolegów, rozpoczynających akcję obozową po raz pierwszy i dochodzimy do wniosku, że my byliśmy bardziej zaradni. Innego zdania byli nasi instruktorzy przypominający nam nasze błędy, gdy zbyt mocno in dokuczaliśmy, a mimo tworzymy coraz bardziej zgraną grupą przyjaciół.
Wrzesień 1970 r.
We wrześniu kolejna przeprowadzka. Czyżby to się stać miało tradycją, że rok harcerski rozpoczynamy od przeprowadzki?
Otrzymujemy pomieszczenia w nowo wybudowanym Osiedlowym Klubie „Bakara”. Opiekunką z ramienia Spółdzielni ostaje pani Grin. Następują równie zmiany kadrowe. Drużynę przejmuje w swoje ręce dh Jerzy Dorenda. O tym jak twarde są te ręce mieliśmy się dopiero przekonać. Dotychczasowy dh Janusz Białowiejski zostanie mianowany szczepowym. Po zagospodarowaniu izby harcerskiej, w której znalazł swoje miejsce kominek, przystępujemy do doskonalenia naszej wiedzy harcerskiej i specjalnościowej. Zbliżają się kolejne Manewry Techniczno – Obronne. Rywale zapowiadają nam srogi rewanż. Skończyło się znów tylko na ich marzeniach. Tym razem różnica nie była aż tak ogromna. jedną z przyczyn było uszczuplenie stanu „starej wiary”, a młodzież jeszcze nie nabrała wszystkich umiejętności. Manewry miały w tym roku ciąg dalszy. Jako zwycięzcy jedziemy jako reprezentacja Hufca Wrocław – Fabryczna na MTO Hufców Wrocławia. Brak doświadczenia i związana z tym trema spowodowały, że byliśmy dopiero…drudzy. Rywalom powiedzieliśmy do zobaczenia za rok. Pełni nadziei na przyszłość przystępujemy do przygotowań obozowych. W tym roku miejscem postoju są Brody. Wchodzimy w skład zgrupowania obozów starszoharcerskich. Zapewnia to nam możliwość lepszego i dokładniejszego zapoznania się ze sprzętem łącznościowym i wojskowym. Poznajemy praktycznie działania radiostacji RBM – I zapoznaliśmy się ze specjalistycznym sprzętem chemicznym. Nareszcie możemy posługiwać się sprzętem, o którym wiedzieliśmy przeważnie z wykładów i tablic. Miało ro zaprocentować w nadchodzącym roku harcerskim.
Osobnym rozdziałem tego obozu było wyżywienie. Również typowo wojskowe, ale z zakresu II wojny światowej. Kasza dziś, kasza jutro, kasza pojutrze…o przepraszam pojutrze niedziela to jest szansa, że będą ziemniaki. Na całe szczęście poczucie humoru było tak samo, a może bardziej wszechobecne jak kasza.
Wrzesień 1971 r.
Rozpoczął się kolejny rok harcerski. Jakby inaczej…od przeprowadzki. Otrzymujemy nareszcie prawdziwy, no może nie całkiem, własny kąt. Jest co prawda tych kątów znacznie więcej. W gmachu Zarządu Spółdzielni otrzymujemy dwa duże pomieszczenia piwniczne. ogromnym zapałem przystąpiliśmy do ich urządzenia. Liczyliśmy, że będziemy tu gospodarować na stałe. Spełniły się nasze marzenia. Prace nie przesłaniały nam dwóch ważnych spraw. Pierwszą była rozbudowa naszego stanu liczebnego. Na skutek akcji agitacyjnej przeprowadzonej w środowisku, przybywają nowi harcerze, między innymi: Janusz Żołnowski, Roman Kramarz. Organizujemy również pierwsze przedszkole harcerskie: drużynę zuchową prowadzoną przez dh Jarmułę. Zostaje również złamany celibat. Do drużyny przyjmujemy pierwsze dziewczęta dh Dąbrowskie, Grażynę Stępień, Annę Racławską, Małgorzatę Niemcyk.
Drugą ważną, a kto wie czy nie ważniejszą sprawą, był rewanż za ubiegłoroczne manewry. MTO Hufca nie mają ciekawej historii. Wygrywamy z miażdżącą przewagą. Dzięki temu mamy prawo do startu w MTO Chorągwi Dolnośląskiej. Odbyły się one w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Głównym faworytem jest reprezentacja Hufca Wrocław-Śródmieście – drużyna „Gacki”. Przebieg manewrów był wyrównany. Różnice punktowe niewielkie. Plasujemy się po pierwszych konkurencjach w czołówce. Prowadzą „Gacki”. Jednak z konkurencji na konkurencję odrabiamy różnice punktową. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Wszyscy wychodzimy z portek, aby nie dać się zdystansować rywalom, których było więcej niż się spodziewano. Dzięki temu, że nie zdarzyła się nam wpadka w każdej konkurencji pniemy się w górę. Przed ostatnią konkurencją układ jest taki, że w zasadzie nie wiadomo. Cała sprawa jest jeszcze otwarta. Niecierpliwie czekamy na swoją kolejkę. Ma to dobre i złe strony. Wiemy jak wypadli konkurenci, ale nasze nerwy wystawione są na wyczerpującą próbę. Kolejni zawodnicy opuszczają „chemiczny tor” przeszkód, a my czekamy. W międzyczasie deszcz zdążył nas dwukrotnie zmoczyć. Wreszcie przychodzi kolej na nas. Koncentracja maksymalna. Poruszamy się z prędkością światła, zadania wykonujemy bezbłędnie. Wreszcie meta. Pada wynik czasowy. Jesteśmy drudzy, „Chemiczny tor przeszkód” wygrały „Gacki”. Jednak przewaga zdobyta nad nimi w poprzednich konkurencjach wystarczyła na odniesienie decydującego zwycięstwa w punktacji generalnej. Dotychczasowi liderzy poszkapili ostatnią konkurencję. Spełniły się nasze marzenia. Jesteśmy najlepszą Drużyną Czerwonych Beretów w Chorągwi Dolnośląskiej. I w tym samym momencie niespodzianka. Jedziemy jako reprezentacja na Centralne Manewry Techniczno – Obronne ZHP. Mamy możliwość sprawdzenia się w walce z najlepszymi w kraju.
Aby nas i nie tylko, do tego przygotować Komenda Chorągwi organizuje obóz kondycyjny w Srebrnej Górze. Oprócz nas zjawili się pożarnicy, MSR, łącznościowcy, sanitariusze, lotnicy. Warunki były całkiem znośne. Zajęcia przeprowadzono różnorakie, przeważnie dające przygotowanie kondycyjne, którego nam nie brakowało. Szczególnie ulubione było ćwiczenie zaginania skrzydła w tyraliery o 360° pod stokiem góry. Prowadził te zajęcia = ani razu nie potrzebne na Manewrach Centralnych – dh Babuch. Zajęcia ze sportów obronnych prowadził dh Turowski. Jedynym efektem tych zajęć były poobcierane nogi i obolałe plecy. Po dwóch tygodniach przygotowań zajechały autokary i wyjeżdżamy do Spały. Pełni bojowego ducha przystępujemy do zawodów. Pierwsze konkurencje wypadły jako tako. Dopiero przy sprawdzianach specjalistycznych, szczególnie przy sportach obronnych, okazało się, że to nie to czego nas uczono. Mimo tych braków udało nam się obronić od strefy spadkowej. W minorowych nastrojach wracamy do Wrocławia. Czeka nas tu miła niespodzianka. W nagrodę za wygranie Manewrów Chorągwianych Komenda Hufca funduje nam pobyt na obozie w Ustce. Jedziemy jako drużyna sztabowa.
Wrzesień 1972 r.
No i mamy mały jubileusz. Drużyna nasza istnieje już cztery lata. Jest też okazja do okrągłej rocznicy. Rozpoczynamy piąty rok działalności. Przystępujemy do uzupełniania strat liczebnych. Ze starej wiary pozostało nas siedem osób – zespół manewrowy. Z najstarszej paczki jeszcze mniej.
Drużynowy wpadł na pomysł uatrakcyjnienia zajęć. Wprowadza sztabowe szkolenie kadry. Prowadzi zajęcia na materiałach sztabowych. Od kogo „zorganizował” mapy tego nie wiemy. Ołowiani żołnierze pozostali pewnie mu z lat dziecięcych. I dzięki temu pomysłowi wracamy do wieku krótkich spodenek i wielkich batalii na małym stoliku.
Poznajemy również budowę, działanie i rodzaje broni strzeleckiej. Niestety tylko na planszach. Marzeniem naszego wodza jest zrobienie z nas dobrych oficerów.
W tym czasie z działalności w szczepie wycofuje się dh J. Białowiejski. Zostanie Szefem Referatu Czerwonych Beretów Komendy Hufca. Dh J. Dorenda przyciąga do działalności w szczepie swojego brata. Zaczyna się epoka rządów Rodziny. Szkolenie specjalistyczne prowadzi dalej mimo zmiany w organizacji Związku. Oficjalnie przestają działać drużyny specjalnościowe. Całą działalność w dawnych drużynach starszoharcerskich przejął HSPS. Na wiosnę działalność „mafijną” Rodziny próbuje przerwać Komenda Hufca. Następuje jedyny w historii szczepu (do dnia dzisiejszego) fakt narzucenia nam szczepowego. Został nim dh Jerzy Nacewicz. Strzał okazał się zupełnie niecelny. Społeczność szczepowa opowiedziała się przeciw tej ingerencji w sprawy wewnętrzne. Miała ona, a szczególnie stara wiara swojego kandydata. Nie było to spowodowanie czystą miłością do drużynowego ale i wyrachowaniem. Chcieliśmy być trochę dalej od jego rąk. Mimo tego mianowania praca szkoleniowa toczy się dalej, szczególnie w naszej drużynie. Zbliżają się przecież kolejne manewry. Ciekawe jak będą one wyglądamy po reorganizacji Związku. Niestety zmiana przyszła na gorsze. Zamiast jednych zawodów porobiono liczne konkurencje – na zasadzie lekkiej atletyki. Przestał to być wielobój a pozostały pojedyncze konkurencje. Mimo to przystępujemy do zawodów. Jako jedyni chyba wystawiamy reprezentację we wszystkich konkurencjach. Można powiedzieć, że te zakończyły się naszą klęską. Nie wygraliśmy żadnej konkurencji, jednak nieoficjalnej klasyfikacji drużynowej byliśmy najlepszym zespołem, wysłano nas na Manewry Chorągwiane. Startujemy w jednej konkurencji – bieg na orientację. Nie odegraliśmy żadnej roli. Byliśmy najlepszym zespołem harcerskim, ale do poziomu specjalistów w tej dziedzinie było nam daleko. Cóż, w myśl regulaminu działały w organizacji kluby specjalistyczne, często z harcerstwem nie mające wiele wspólnego. Nie pomógł nawet talizman. Jeden z nas przyjechał na imprezę w pikolakach. Do obuwia sportowego dużo im brakuje, a na wykończenie przeciwników śmiechem okazało się za mało. Pełni goryczy i niezadowolenia przystępujemy do przygotowań obozowych. Jedziemy na I turnus Zgrupowania Obozów naszego Hufca, do miejscowości Kosarzyn. Po przyjeździe na miejsce przystępujemy do urządzania obozu. I tu dochodzą nasi specjaliści – budowlańcy. Ekipa uczniów Technikum Budowlanego pod rządami dh Klochowicza i Radzieckiego przystąpiła do budowy wierzy flagowej. Trwała ona dwa tygodnie. Tą budowlą największe straty poniósł Zarząd Lasów Państwowych. Przyczyną tego była drobiazgowość fachowców. Wyliczali oni sobie średnicę i tolerancję trudno ich było zadowolić. A nikt z nas do lasu suwmiarkami nie nosił, a szkoda. W końcu po wielu wysiłkach udało się któremuś utrafić te Æ 15. Zaangażowani w pracę pionierską oczekujemy na przyjazd drużynowego. To, że zdawał on egzamin wstępny również przyczyniło się do opóźnienia prac pionierskich. Trudno robić cokolwiek, gdy ma się zaciśnięty kciuk. Wreszcie przyjechał. Jego pojawienie się spowodowało ożywienie życia obozowego. Tak byliśmy rozradowani i zaaferowani jego przyjazdem, że przegapiliśmy podchodzoną nas w nocy ekipę z drugiego obozu. Straty były wielkie. Straciliśmy nasz areszt obozowy – ewenement w historii obozownictwa. Jedyną osobą zadowoloną z tego faktu był dh „Pulpet” jedyny w historii Szczepu „aresztant”. pałamy rządzą odwetu. Długie konsultacje wyłoniły czteroosobową ekspedycję karną, której osłoną był cały obóz. Akcję rozpoczynamy równo o północy. Przez długi czas panowała cisza. Z kół dobrze poinformowanych wiadomo, że ekipę zmorzył sen. Ich głośne chrapanie omal nie doprowadziło do wsypy. Przebudziła ich poranna rosa o bladym świcie. Zdezorientowani poderwali się na równe nogi. Dopiero w tym momencie osłona wiedziała, jak rozwija się akcja. Równie błyskawicznie zorientowała się warta, ogłosiła alarm i przystąpiła do schwytania agresorów. Udało się im schwycić drużynowego. Na tę zniewagę oddział osłonowy w sile 20 chłopa przystąpił do akcji. Podniesiony alarmem przeciwnik przeprowadził kontrnatarcie i rozproszył nasze szyki. Rozpoczęliśmy odwrót na z góry przygotowanie pozycje. Do obozy dobieramy przed pobudką. Liczymy i okazuje się, że nie ma jednego harcerza. Czyżby i on wpadł w ręce wroga? Okazało się po dwóch godzinach, że nie. Wykonujące manewry wojskowych: wycofanie się na z góry upatrzone pozycje, zwiedził kilka sąsiednich wiosek. Niepowodzenie nie zdeprymowało nas. Czego nie mogliśmy wykonać nocą postanowiliśmy w samo południe. Zagarnęliśmy jedną wartowniczkę, młodą dziewczynę. Druga dobrowolnie podążała za nami. Nie wiemy czy to siła przyjaźni , czy też siła przyciągania naszych chłopców kazała towarzyszować koleżance. Konsekwencje tego czynu były ogromne. Musieliśmy rozstać się z drużynowym, któremu kazano opuścić zgrupowanie. Na dalszą historię tego obozu lepiej spuścić kurtynę miłosierdzia. To co później się działo nie miało wiele wspólnego z harcerstwem. Jedyny pożytek to to, że z sympatii nawiązanych na obozie jedna zakończyła się marszem Mendelssohn ‘a. Mimo tak nietypowego przebiegu obóz skonsolidował Szczep. Drugim rezultatem obozu było złożenie rezygnacji z pełnienia obowiązków przez dh Nacewicza.
Wrzesień 1973 r.
Po obozowych doświadczeniach ekipa budowlana przystąpiła we wrześniu do remontu harcówki. Nasze obawy o czasie i efekty okazały się przedwczesne. Skończyła się na wybudowaniu dwóch ścian. Stoją do dziś. Dzięki tej budowli zyskaliśmy powierzchnię na magazyn. Również we wrześniu następuje zmiana na Wielkoszczepowym Tronie. Komendantem zostaje dh Jerzy Dorenda. Niestety tak jak przez kilka lat Szczep istnieje na papierze, a działa tylko nasza Drużyna. Wrzesień zgodnie z tradycją poświęcamy na zasilenie naszych szeregów. Działalność szkoleniową prowadzimy normalnie. Włączamy się do prac społecznych na terenie Osiedla. Zacieśniamy współpracę ze Spółdzielnią, dosłownie i w przenośni. Jedno z pomieszczeń zarekwirowano nam na biura i przeniesiono tam naszą opiekunkę panią Grin. Zbliżał się koniec roku, a z nim wybory do Rad Narodowych i Sejmu, pierwsze z których część z nas bierze udział. Lokal wyborczy mieścił się w gmachu Spółdzielni. Bierzemy czynny udział we wszystkich przygotowaniach. W czasie wyborów zjawili się przedstawiciele TVP i prasy. Jako nowicjusze, z racji wieku, dostaliśmy prezenty, książki pt.: „Perspektywa XXI wieku”, a kolega kończący w tym dniu 18 lat bukiet z osiemnastu czerwonych goździków.
Po nowym roku rozpoczynamy przygotowania do I Zlotu naszego Hufca, który odbył się na Górce Skarbowców. Pełniliśmy w czasie zlotu funkcje drużyny sztabowej. Tradycją jest organizowanie Przyrzeczenia Harcerskiego z okazji wielkich imprez. Ze szczepu składał Przyrzeczenie dh Czesław Bieś.
Po zlocie wracamy do przygotowań obozowych. Wyjeżdżamy do nowej bazy naszego hufca w Jelenim Ruczaju. W tym roku organizujemy obóz, szumnie nazywany obozem Szczepu. A tak naprawdę ro było na 18 członków 1HDS. Pracę szkoleniową i wypoczynek zakłócały warty i służby na Zgrupowaniu. Blady strach padł na Komendanta, gdy przyszło wystawić w jednym dniu: służbę w kuchni, wartę w Zgrupowaniu i w obozie. Po dokonaniu rozdziału okazało się, że na wartę w obozie zostało dwóch harcerzy. No, ale udało nam się pokonać i tę trudność.
I w tym roku nie mamy szczęścia do podchodów. Chcielibyśmy się zrewanżować za rok ubiegły, a tymczasem mamy nowy powód do odwetu. Pod koniec obozu zorganizowaliśmy trzydniowy biwak obok młyna Drawień. Wymarsz odbył się w środku nocy, po ogłoszeniu alarmu. Nastąpił podział na dwie grupy marszowe, pieszo – lądową i wodno – transportową. Każda jednostka z naszej rozwijającej się flotylli miał już swoją nazwę. Załadowano na nie cały dobytek biwakowy i osobiste wyposażenie płynących i wyruszyła ona w swój dziewiczy rejs. W zaszczytnej roli galerników wystąpili: Dorenda, Żołnowski, Zuchowicz, Kramarz, Strejach, Cembrzyński, Gleń, Bieś. Na biwaku pierwsza niespodzianka. Komendant wprowadził novum – zamiast trzech posiłków. Podstawą tego zarządzenia miała być oszczędność czasu. Mimo oporów Rady Obozu decyzja została wprowadzona w życie.
Przeprowadzamy, obok normalnej pracy szkoleniowej, prace społeczno – użyteczne w gospodarstwie. Po tej katorżniczej pracy stać nas było tylko na frywolną kąpiel w rzece, przywracającą siły. Z biwaku wracamy wszyscy piechotą, prąd rzeki jest nie do pokonania. Jeszcze pozostała nam tylko jedna służba w Zgrupowaniu, potem zwinięcie obozu i powrót do domu.
Wrzesień 1974 r.
Rok harcerski rozpoczynamy od uroczystej zbiórki Szczepu. Następuje zmiana Wodza Naczelnego. Wraca dh J. Białowiejski. Swoim pierwszym, uroczystym rozkazem tworzy pluton młodszoharcerski. Oparciem ma być młodzież SP 16. Do wykonania tego zadania wyznaczył dh J. Żołnowskiego i dh K. Zuchowicza. Po kilku miesiącach pluton liczył 20 osób. Praca szkoleniowa przebiegała normalnie. Nie braliśmy w tym roku udziału w żadnych imprezach centralnych. Na obóz wyjeżdżamy znów do Jeleniego Ruczaju. Komendantem obozu był dh Jerzy Dorenda. Za zastępcą miał brata Zbigniewa. Obóz zapowiadał się świetnie. Już na początku pobrataliśmy się z kolonią zuchową prowadzoną przez dh Ostrowską. Zgodnie z tradycją w połowie obozu ruszyliśmy na biwak. W tym roku mamy kłopot z ustaleniem miejsca postoju. W czasie zeszłorocznego biwaku nasz drużynowy leczył owcę gospodarza. Płyniemy i idziemy do młyna Drawień. Gospodarz z wdzięczności pozwolił nam korzystać ze swojego zaprzęgu. Mamy więc środek transportu dla zaopatrzenia. Z tej decyzji nie byli chyba zadowoleni inni gospodarze, muszący naprawiać parę płotów. Żeby Zgrupowanie nie zapomniało o nas urządzamy wypad – podchody. Postawiliśmy całe Zgrupowanie na nogi. Do łez śmieszyły nas później opowieści o ilości i sprzęcie jakim się posługiwali podchodzący. Przeważały one „Bajki z tysiąca i jednej nocy”.
Po trzech dniach wracały do obozu. Po uporządkowaniu terenu przystępujemy do dalszych zajęć. Zorganizowano nam nocną grę. Podział uczestników na grupy był mocno perfidny. Jeden zespół stanowili starzy weterani a drugi młodzież. O zgrozo! Wynik był remisowy. W południe jednego dnia podniósł nas alarm. POŻAR LASU. Wyruszamy do akcji. Okazało się, że tylko my i szczep „Warta” byliśmy przygotowani do działania. Reszta obozów stawiła się w krótkich spodenkach, klapkach i boso. Na szczęście pożar był mały i połączone siły dwóch obozów wystarczyły do ugaszenia ognia. Zgodnie ze swoim zwyczajem zgrupowanie odwiedziła Komendantka Hufca. Po odprawie z Komendantami zwierzyła się naszemu drużynowemu, że chciałaby przeżyć chwile mocnych wrażeń. Po krótkiej naradzie nasze władze wydają komendę. Porywamy Wandę. Zaczajamy się przy drodze, po której miała ona przechodzić podczas wieczornego obchodu obozów. Zasadzkę stanowili dh Kosiek, Dorenda, Bieś, Cembrzyński, Zuchowicz, Klochowicz, Żołnowski, Kuźma, Kramarz. Po podejściu do miejsca zasadzki dh Kosiek i Bieś oślepili Komendantkę i obstawę, a reszta obezwładniła dh Dorenda i Pejcza. Najmłodszy z nas dh Kuźma uprowadził dh Komendantkę do lasu, do punktu w którym znajdowała się radiostacja i dh Hipsz. My pozostajemy związaną obstawę w krzakach, spokojnie wracamy do domu. Jeńcy byli tak związani, że z drobnymi kłopotami ale mogli się rozwiązać i podnieść alarm w zgrupowaniu. Odbyły się wielkie poszukiwania zakończone ogniskiem. Był to ostatni ciekawy akcent tego obozu.
Wrzesień 1975 r.
Na początku roku ukazuje się rozkaz o utworzeniu próbnej drużyny młodszoharcerskiej. Drużynowym zostaje dh Żołnowski J., a przybocznym dh Cembrzyński M. Trzon kadrowy stanowili harcerze z plutonu młodszoharcerskiego. Po trzech miesiącach drużyna odbywa egzamin: zdobycie siedziby szczepu „Warta”. Po jego zaliczeniu otrzymuje nr 144.
Przygotowujemy się do MTO Hufca, wznowionych po dwuletniej przerwie. Wystawimy dwa patrole starszych i młodszych. Współzawodnictwo kończy się naszym podwójnym sukcesem. Wygrał patrol 1 HDS. Rozpoczynamy przygotowania do HAL – 75. Wyjeżdżamy do Jeleniego Ruczaju. Zabraliśmy ze sobą atrapy karabinów. Wprowadzono nam nowy rodzaj musztry – parada z bronią. Przygotowaliśmy popis na przyjazd Komendantki. Niestety przyjechała na służbie innego obozu. Dh J. Białowiejski zorganizował nam dwudniową grę terenową. „Dzięki” brakowi łączności obie grupy miały osobne noclegi. Harcerski Bieg Patrolowy odbył się w strugach deszczu. Mimo to pozostał niezapomnianym wspomnieniem. Cały mundur mieliśmy mokry od deszczu, jedynie na plecach…również mokry od potu.
Wrzesień 1976 r.
Wrzesień rozpoczynamy przesunięciu kadrowi. Dh Gleń, Bieś i Kramarz zostali oddelegowani do pracy w szczepie „Maki” w ramach sąsiedzkiej pomocy. Dzięki tej współpracy szeregi 144 drużyny zasilili nowi harcerze.
W listopadzie ogarnęła nasz szczep. Zmarł dh hm. Janusz Białowiejski – „Stryjek” – twórca i długoletni drużynowy i szczepowy.
Przygotowania do MTO Hufca rozpoczynamy bardzo wcześnie. Nasi oddelegowani koledzy radzą nam solennie się przygotować, bo razem z „Makami” mają ochotę wygrać. Wzbudza stara prawda o tym, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, potwierdziła się. Patrol maluchów pod wodzą dh. Kramarza zdobyła palmę pierwszeństwa.
Na obóz wyjeżdżamy do Jeleniego Ruczaju. Obóz ten nie pozostawił w nas specjalnych wrażeń. Wszystko było jakieś normalne, mimo że zajęcia były jak zwykle prowadzone ciekawie. Jeżeli nas pamięć nie myli mieliśmy nawet zorganizowane strzelanie.
Wrzesień 1977 r.
Na początku nowego roku harcerskiego powstają dwie nowe drużyny. Są to 22 DH i 76 DH, obie młodszoharcerskie. Do szczepu przychodzi dh Jacek Serafinowicz. 22 DH prowadzi dh K. Zuchowicz, a 76 DH dh Cz. Bieś. W listopadzie przychodzi do szczepu dh T. Kaszczuk, który obejmuje obowiązki drużynowego 76 DH. Poszerza się w dalszym ciągu kadra instruktorska. Do szczepu wraca syn marnotrawny dh Maciej Cembrzyński, który w kwietniu 1978 r. ukończył służbę wojskową. Na początku 1978 r. komendantem szczepu zostaje dh. J. Żołnowski, który pełnił te obowiązki prawie od roku.
W maju inaugurujemy kolejną akcję centralną. Postanawiamy powalczyć na Rajdzie Chorągwianym. Zaczynamy co prawda od IX Rajdy ale od razu ostro. Po pierwszym dniu jesteśmy pierwsi na swojej trasie. Oceniane było umundurowanie, organizacja i rozbicie obozowiska, dyscyplina, program przygotowany na ognisko, test teoretyczny dotyczący II Armii Wojska Polskiego. Dodatkowo było do wygrania punkty Komendanta Trasy. Mamy apetyt na pierwsze miejsce. Wszystko było na najlepszej drodze. Pierwsze oceny za dyscyplinę, umundurowanie, rozbicie biwaku były maksymalne. Wieczorem doszła dodatkowa warta, czyli szansa na dodatkowe punkty. Niestety Jednemu podchorążemu zastępcy komendanta trasy spodobał się bagnet noszony przez członka naszej ekipy. Pod pozorem przekroczenia przepisów został zarekwirowany. Długie dyskusje między podchor.. Grzybkiem a dowódcą patrolu dh Kaszczukiem zakończyła się zwrotem przedmiotu sporu. Niestety miało to odbicie w dalszej punktacji. Nie miało by to większego znaczenia, gdyby nie słaby wynik testu o II Armii Wojska Polskiego. W rezultacie byliśmy drudzy na trasie, zabrakło 2,5 punktu. Bywa i tak, mówi się trudno. O nastrojach panujących w zespole lepiej nie mówić.
Na obóz wybieramy się do….Jeleniego Ruczaju. Komendantem Obozu jest dh J. Żołnowski, oboźnym dh J. Serafinowicz. I drużynę obozową prowadził dh M. Cembrzyński, II drużynę dh K. Zuchowicz, a po jego wyjeździe na praktykę dh T. Kaszczuk, III drużynę prowadził dh Cz. Bieś. Cały obóz przebiegał tak jak poprzednie. Wreszcie nadszedł biwak. Tym razem w czasie trwania całego obozu występujemy w roli organizatorów, a nie jak dotychczas uczestników. Miejsce biwaku wybieramy stałe, obok młyńca Drawień. Obozowisko znajduje się na skraju poligonu. Cały sprzęt zgodnie z tradycją dociera na miejsce drogą wodną. Niestety ekipa „galerników” to już następne pokolenie. Jako atrakcję, pomni własnych potrzeb, organizujemy grę nocną. II i III drużyna organizują linię obrony, a najstarsza tzn. I występuje w roli napastnika. Dla utrudnienia im zadania teren gry oświetlamy, w odstępach 2-3 minutowych. Dodatkowym utrudnieniem jest zapora dymna, stworzona w połowie trasy. Grę kończymy po upływie dwóch godzin. I w tym momencie ogarnia nas strach: brakuje jednego harcerza. Rozpoczynamy poszukiwania. Po upływie kilkunastu minut znajdujemy go. Okazało się, że mimo emocji i hałasu panującego na terenie gry on w czasie podchodzenia łaskawie zasnął. Nie był to jego pierwszy taki przypadek. Podczas warty zdarzyło mu się zasnąć pod mostem, przełożonym nad rowem okalającym obóz. Potrzeba mu było na to około 15 minut.
Rano po grze drużyna zostaje wysłana na zajęcia jak najdalej od terenu biwaku. Miało to na celi utrzymanie w tajemnicy kolejnej niespodzianki przygotowanej przez komendę. Tym razem z dziedziny kulinarnej. Przygotowaliśmy harcerzom jajecznicę. Niestety mierne nasze talenty kulinarne stanęły temu na przeszkodzie. Całe przedsięwzięcie okazało się niewypałem. No bo co może pozostać z jajecznicy dla 50 osób (dwa jajka na osobę) robionej w 100 litrowym garnku. Teraz i my wiemy, że marne resztki.
Ostatniego dnia robimy Bieg Harcerski. Okazało się, że przeceniliśmy własne zdolności i możliwości i możliwości harcerzy. Bardzo długa trasa i nieaktualne mapy sprawiły im wielkie trudności. Jednak szczęście mieszkało po naszej stronie. Wszyscy pokonali trasą i wróciliśmy szczęśliwie do bazy.
Pozostałe dni wypełniły nam służby w zgrupowaniu i likwidację obozu.
Wrzesień 1978 r.
Wrzesień był miesiącem zmian kadrowych. I HDS objął dh M. Cembrzyński, 76 DH dh Cz. Bieś, a 144 dh T. Kaszczuk. Szczep rozrósł się do 100 osób. W kwietniu powraca z wojska kolejny syn marnotrawny dh A. Kosiek.
W tym roku przygotowujemy się do dwóch imprez. Pierwszą z nich są powracające po przerwie MTO. Przygotowujemy dwa patrole starszych pod wodzą dh Cembrzyńskiego i młodszych pod wodzą dh Biesia. Młodszy znaczy ze 144 DH, bo wiekiem równy. Dowiadujemy się, że głównym organizator pod wodzą szefa Referatu Starszoharcerskiego dh Hipsza jesteśmy my. Na miejsce zmagań wybieramy Kotowice i WSW Zmech. we Wrocławiu. Pierwszym sprawdzianem jest Bieg Harcerski, następnie gra nocna, a następnego dnia strzelanie i tor przeszkód. Niestety ostatniego punktu nie udało się ze względów technicznych zrealizować.
Miało to wpływ na końcowy rezultat. Patrol, który zajął drugie miejsce, a był bardziej sprawny fizycznie miał poważne szanse na pokonanie niewielkiej (0,5pkt.) różnicy. Miało to tylko znaczenie wewnątrz szczepowe. Końcowe wyniki były następujące: I miejsce patrol II (młodszy) Szczepu NYSA, II miejsce patrol I starszy – Szczep NYSA.
Pełni euforii przystępujemy do przygotowań X Rajdy Chorągwianego. Niestety ze względu na zwiększoną liczbę uczestników w patrolu zmuszeni jesteśmy wycofać się z imprezy. Jako, że nie udało się dh Kaszczukowi zwolnić ze szkół wszystkich uczestników. Zamiast na Rajd, okaleczona ilościowo ekipa jedzie na biwak.
W tym roku wprowadzamy innowację. Szczep organizuje trzy obozy. Najstarsi pod wodzą dh J. Żołnowskiego i N. Cembrzyńskiego jadą na obóz wędrowny na Kielecczyznę, najmłodsi pod wodzą dh T. Kaszczuk i J. Serafinowicz na obóz do Czechosłowacji. Natomiast na III turnus do Jeleniego Ruczaju pod wodzą dh Cz. Biesia jadą pozostali harcerze i część tych, którzy brali udział w poprzednich akcjach. Obóz ten organizujemy wraz ze szczepem „Maki”.
Wrzesień 1979 r.
We wrześniu kolejne zmiany kadrowe. Przyboczny 1HDS zostaje dh A. Kosiek, a obowiązki zastępcy do spraw szkolenia obok obowiązków drużynowego 144 DH pełni dh T. Kaszczuk.
Harcerski start 1HDS rozpoczyna z kopyta. Dh N. Cembrzyński zorganizował jej grą w Sobótce, zakończoną rannym ogniskiem harcerskim.
Praca szkoleniowa szła dwoma torami. Przygotowanie do akcji centralnych i praca szkoleniowa z młodzieżą. Najpierw jednak zgodnie z kalendarzem jest X – lecie Szczepu. Zespół artystyczny pod wodzą samego szczepowego dh J. Żołnowskiego przygotowujemy program artystyczny. Dnia 23 marca ma miejsce ta podniosą uroczystość.
Przybywają wszyscy zaproszeni goście, z wyjątkiem Komendantki, która przesyła zastępstwo. Trochę nam było przykro, bo uchodziliśmy za „oczko w głowie szefowej”. Podobno przyczyną nieobecności było niedopełnienie przez nas formalności proceduralnych. Za to zakład opiekuńczy stawił się w komplecie, z Prezesem SM panem Krukiem, naszym wielkim sympatykiem. Po części oficerowie znaczy po wręczeniu pamiątkowych medali zasłużonym opiekunom i protektorem zaprezentowała się nasza młodzież. Program był przyjęty aplauzem. O trzeciej części uroczystości historia milczy. Wiadomo tylko, że odbyła się w harcówce w gronie instruktorów i zaproszonych gości.
Zbliżają się kolejne manewry. Wystawiamy dwa patrole. Starszy pod wodzą dh Karmasza i młodszy pod wodzą dh Żołnowskiego D. (tak, to już kolejne rodzinne pokolenie). Tym razem podział odpowiadał wiekowi i stażowi. I znów kolejny podwójny sukces. Wygrywamy MTO w obu grupach wiekowych. My mamy podwójną satysfakcją. Rosną nam godni następcy i jest w tym już trochę naszej zasługi.
Dość nagle dowiadujemy się o Ogólnopolskich Zawodach Sprawnościowych Drużyn Harcerskich działających przy Spółdzielniach Mieszkaniowych. Wyjazd kończy się pięknym sukcesem. nasi harcerze zajmują pierwsze miejsce. Przybywa kolejny puchar i mamy pierwszy komplet do kometki. Myślę, że nawet nasi najwięksi przeciwnicy (radca prawni i grupa księgowy) byli z nas zadowoleni.
Pozostała do zaleczenia jeszcze jedna rana. Postanowiliśmy twardo powalczyć w XI Rajdzie Chorągwianym. Mądrzejsi o poprzedzenie doświadczenia unikamy poprzednich błędów. Jesteśmy lepiej przygotowani teoretycznie i wcześniej załatwiamy wszystkie sprawy ze szkołami. Z poprzedniej ekipy pozostaje tylko 2 harcerzy i dowódcę. Postanawiamy jednak wziąć srogi odwet. Wygrywamy bezapelacyjnie swoją trasę. Dużo w tym roku zyskaliśmy dzięki dobremu przygotowaniu teoretycznemu. Sławę chyba największą przyniosła nam kronika. Jej tajemnicy nie zdradziliśmy do dziś. Zawierała ona zdjęcia z trwającego jeszcze rajdy. W pierwszej chwili komisja podejrzewała nas o podłożenie starych zdjęć. Jednak kilku ujęć nie pozostawiało żadnych wątpliwości co do czasu i miejsca. Tajemnica była szalenie prosta. Dh D. Dyngosz i Burzyński przyjechali na pierwszy biwak i odebrali klisze. Gotowe zdjęcia przywieźli na drugi nocleg. Przez pół godziny dh Fuglewicz, odpowiedzialny za szatę graficzną wykańczał kronikę. Reszta przygotowywała się do finałowej rozgrywki. Szczęście się tym razem uśmiechnęło. Wygraliśmy kolejny puchar tym razem i XI Rajdu Chorągwianego. Przywieźliśmy również namiot campingowy. Najważniejsza była satysfakcja z udanego rewanżu.
Udział w centralnych akcjach był pięknym ukoronowaniem jubileuszu. Niestety Przykre momenty miały w tym roku również swe miejsce. Odchodzi na własną prośbę Komendant Szczepu dh J. Żołnowski. Trochę żalu pozostawiły w nas czas i sposób załatwienie tej sprawy. Był maj, tuż przed akcją letnią. No, ale jak mówi piosenka…”dla harcerza nie ma przeszkód”…trzeba działać dalej. Na kolejnego wodza wybieramy dh K. Zuchowicza. Był to wybór jednogłośny. Komenda Hufca zatwierdza decyzję Rady Szczepu. Bo co miała robić.
Akcję Letnią prowadzimy na dwa fronty. Najstarsi harcerze pod wodzą dh M. Cembrzyńskiego i T. Kaszczuka jadą na obóz wędrowny na Pojezierze Drawsko – Pomorskie. Pozostali harcerze biorą udział w obozie szczepu w Jelenim Ruczaju.
Wrzesień 1980 r.
I znów rozpoczynamy od zmian kadrowych i organizacyjnych. Na roczny urlop, celem odbycia służby wojskowej odchodzi dh Kaszczuk. Ponieważ 144DH i 1HDS miały harcerzy w tym samym wieku następuje połączenie pod szyldem 1HDS, pod wodzą dh M. Cembrzyńskiego. 22DH obejmuje dh A. Kosiek, 76 DH dalej prowadzi dh Cz. Bieś. Dh Żołnowski, D. Mickiewicz W i Saleta organizują nową drużynę pod szyldem 144DH. Do szczepu przychodzi dh Dorota Kafar, która organizuje drużynę zuchową, która później otrzymuje nr 38 DZ. Jako terminatorki zostają do niej skierowanie dh W. Krzesińska i W. Łanda. Trzon 144DH po dziś dzień stanowią harcerze zwerbowani przez dh Mickiewicza.
Do kolejnych Manewrów Techniczno – Obronnych wystawiamy trzy patrole. Szczęście tym razem sprzyja innym. Nie ma podziału na grupy wiekowe. Starszy patrol zajmuje V miejsce, a młodszy co prawda był najlepszy w swojej kategorii, ale w ogólnej punktacji zajęli dalsze miejsce. Patrolami dowodzili dh A. Kosiek, W. Mickiewicz i D. Dyngosz.
W tym roku Harcerską Akcję Letnią organizujemy całkowicie poza granicami kraju. Szczep jedzie na obóz do NRD, a piątka najlepszych harcerzy młodszych jedzie na obóz skautów do Austrii.
Wrzesień 1981 r.
I znów zmiany kadrowe. I HDS obejmuje dh A. Kosiek, 22DH ze względu na brak obsady kadrowej zastaje zawieszona na przeciąg roku, 76DH obejmuje dh W. Gleń, 144DH w dalszym ciągu prowadzi dh D. Żołnowski, drużynę zuchów 51 zakładają dh W. Krzewińska i W. Łanda. Dh M. Paszek, D. Śniecińska i D. Królak zakładają drużynę zuchową próbną. Zastępcą Komendanta Szczepu do spraw organizacyjnych zostaje dh M. Cembrzyński. W kwietniu 1982 wraca kolejny syn marnotrawny – dh T. Kaszczuk. Podejmuje on obowiązki Zastępca Komendanta Szczepu do spraw programowych.
Harcerską Akcję Letnią organizujmy z rozmachem i jedziemy do…Jeleniego Ruczaju. Niestety własnych planów nie udało się nam zrealizować. Przygotowania i doświadczenie zaowocuje w przyszłym roku. Komendantem obozu jest dh M. Cembrzyński, zastępcą dh T. Kaszczuk, oboźny dh A. Kosiek. Komendant szczepu pełnił funkcję programowca Zgrupowania.
Obóz ten był chrztem dla kolejnych jednostek pływających naszej flotylli. W trakcie obozu – zgodnie z tradycją – organizujemy biwak, bieg harcerski i novum w postaci spływu.
Kolonię zuchową przeprowadziły dh D. Kafar i W. Krzewińska. I jeszcze jedna nowość. Dzień samorządności zgodnie z najlepszymi tradycjami. Kadry zniknęły na cały dzień zostawiając rozkład zajęć. Okazało się, że „samorządu” wystarczyło na pół dnia. Wieczorem powrót kadry wywołał szał radości i przez następny dzień dyscyplina panowała jak nigdy.
Wrzesień 1982 r.
Na pierwszej odprawie zapadają ważne decyzje. Organizujemy obóz SAMODZIELNY! Kolejne zmiany w obsadzie kadrowej są już prawie tradycją. 76DH obejmuje dh K. Zuchowicz, próbna drużyna zuchowa zostaje harcerską i otrzymuje nr 22DH. Do szczepu przychodzi dh A. Bilankowska, która wspólnie z dh D. Kafar prowadzi 38 DZ. Ze szczepu odchodzą dh M. Ładna i L. Salenta. W miejsce dh M. Łandy do 51DZ przychodzi dh A. Stasiak.
W tym roku bierzemy udział w dwóch imprezach centralnych, ze zmiennym szczęściem. W MTO wystawiamy jeden patrol pod wodzą dh I. Nawary, który zajmuje czwarte miejsce.
W Turnieju Brązowych Sznurów na szczeblu Hufca zastępcy za 144DH zajmują III i IV miejsce, kwalifikując się do zawodów Chorągwianych, gdzie zajmują II i III miejsce. W nagrodę w lipcu jadą na obóz do ZSRR.
Cały rok trwały przygotowania do obozy. Wyruszamy do m. Barowy Młyn, w tym miejscu należy wspomnieć, że tylko dwie osoby z kadry nie były związane ze szczepem (ratownik i pielęgniarka). Trzecią osobą „cywilną” była przewodnicząca KPH D Kaszczuk (zwaną przez harcerzy druhną – mamą), która pełniła obowiązki szefowej kuchni. Z instruktorów szczepu funkcje gospodarcze pełnili dh M. Cembrzyński (pomoc kuchenna) i T. Kaszczuk (zaopatrzeniowiec).
Kadrę instruktorską stanowili dh K. Zuchowicz – Komendant, J. Nawara, A. Kosiek, D. Żołnowski, N. Paszek i D. Dyngosz – drużynowi. Obóz ten pozostawili w nas niezatarte wspomnienia. Pracy i trudności organizacyjnych było dużo, wiele więcej niż normalnie, ale radość w oczach dzieci i ich zadowolenie wystarczająco rekompensowało nam te trudności. Kłopoty sprawili nam również harcerze, aczkolwiek bez swojej winy. Okazało się, że cywilizacja wyciska swoje piętno i przeniesienie wiadra z mięsem, palenie pod parnikami oraz obieranie ziemniaków urastało do rangi poważnego problemu. Z czasem sami się swoich nieporadnych kroków na początku obozu śmiali . Z wychowawczego punktu widzenia takie osoby jak nasz są bardziej korzystne. Można dzieci więcej i lepiej nauczyć. Samodzielności i zaradności również nabierają większej rangi.
Osobny rozdział HAL’82 stanowiły zuchy. Niestety nie udało nam się pokonać wygórowanych wymogów Sanepidu. Musieliśmy zuchy wysłać na kolonię zuchową do Jeleniego Ruczaju. Do spółki ze szczepem SYRENA zorganizowały nasze zuchówny kolonię. Komendantką była dh D. Kafar, zastępcą dh A. Bilankowska, a drużynowymi dh A. Stasiak i K. Krzesińska.
Trzeba przyznać, że nasze „Zuchówny” grały na kolonii pierwsze skrzypce.
Wrzesień 1983 r.
We wrześniu odchodzi ze szczepu dh D. Kafar. 51DH prowadzą dh A. Bilankowska. Dh A. Stasiak przechodzi do 144HD, w której obejmuje funkcje przybocznej. W grudniu odchodzi dh K. Zuchowicz. Komendantem Szczepu wybieramy A. Kośka. Następują również zmiany w komendzie szczepu. Zastępcą komendanta do spraw organizacyjnych zostaje T. Kaszczuk, do spraw harcerskich dh D. Żołnowski, do spraw zuchowych dh A. Bilankowska. Kwatermistrzem szczepu zostaje dh M. Szostak, a dh M. Cembrzyński pełni funkcję instruktora programowego, 76DH obejmuje dh D. Dyngosz.
Podczas ferii zimowych organizujemy Stanicę HAZ. Miejscem zajęć jest sala gimnastyczna w Szkole Podstawowej nr 109. Codziennie spotykali się tam harcerze i młodzież z okolicznych bloków. Dh Żołnowski głównodowodzący Stanicą organizował zajęcia sportowe. Poza tym zorganizowaliśmy dwie wycieczki. Zwiedziliśmy zaplecze Wrocławskiej Telewizji, zapoznaliśmy się z pracą pracowników przy przygotowaniu programu. Drugą wycieczkę odbyliśmy do ZOO, gdzie o zwierzętach opowiadał nam pan Dyrektor Gucwiński. Na Manewry Techniczno – Obronne wystawiamy patrol pod wodzą dh Nawary. W tym roku szczęście było blisko. Przed strzelaniem ostatnią konkurencją zajmowali się chłopcy 2-3 miejsce. Niestety sprawdziło się powiedzenie o tym co strzela i o tym co kule nosi. Ostatecznie zajęli czwarte miejsce.
Na Turnieju „Brązowych Sznurów” zaprocentowało ubiegłoroczne doświadczenie i całoroczna praca. Zastępy ze 144DG zajmują w zawodach hufcowych pierwsze trzy miejsca. Jako reprezentacja hufca jadą na zawody Chorągwiane. Tam po dwudniowych zmaganiach zajmują drugie, trzecie i piąte miejsce. W nagrodę wyjeżdżają do NRD.
Na wiosnę do szczepu przychodzi dh M. Wasilewski, którzy razem z naszymi „zuchównami” prowadzi drużynę zuchową.
Przygotowujemy się do Harcerskiej Akcji Letniej. Niestety w tym roku musieliśmy porzucić myśl o samodzielnym obozie. Brak jakichkolwiek możliwości zdobycia środków transportu. Jedziemy więc do m. Rytów. Obóz nasz wchodzi w skład Rejonu Obozów Wrocławskiej Chorągwi. Wraz z przynależnością do Rejony nie skończyły się nasze kłopoty organizacyjne. Gdyby nie pomoc Dowódca IW 1729 udział naszych harcerzy były problematyczny. Musieliśmy sami zdobyć sprzęt. Tylko dzięki pomocy płk. dypl. Sokołowskiego mogliśmy wziąć udział w HAL’84. Zastęp I HDS bierze udział w obozie specjalistycznym, zorganizowanym przez Inspektora Czerwonych Beretów. Z nami na obozie są po raz pierwszy zuchy. Jedynie te najmłodsze pojechały na Kolonię do Jeleniego Ruczaju. Obóz rozbijamy na skraju pastwiska. Z tego wynikły dodatkowe obowiązki wartownika. Musiał on pilnować obozu i krów pasących się obok. Był to więc pierwszy w historii szczepu „pastucho – wartownik”. W czasie obozu organizujemy harcerzom grę nocną. Po alarmie i wyścigu grupy dywersantów zmieniamy koncepcję gry. Zamiast ganiać po lesie w dużych grupach, mając do dyspozycji jedną mapę i radiostację, pościg realizujemy pozostając w obozie. W świetlicy rozpinamy dużą mapę terenu, harcerzy dzielimy na czteroosobowe zespoły, dając każdej mapę. Rozpoczynamy grę sztabową. Meldunki do dywersantów odbieramy przez radiostację, przy jej pomocy porozumiewają się również obie grupy „pościgowe”. Na zakończenie organizujemy zasadzkę. Tajemnica gry dotrwała końca obozu. Wyjawiamy ją dopiero w pociągu. Jedyną osobą niezadowoloną był dh M. Cembrzyński, dowódca dywersantów. Tradycyjnie pod koniec obozu organizujemy biwak. Podczas niego pracujemy przy oczyszczaniu lasu. Po powrocie z biwaku organizujemy Bieg Harcerski. W tym roku jednodniowy. Potem pozostało tylko zwinąć obóz i powrócić do Wrocławia. W pociągu zapada decyzja: w przyszłym roku jedziemy na obóz samodzielny.
Harcerze postanawiają tak długo molestować rodziców, aż uda się załatwić samochód. Jak na razie jesteśmy dobrej myśli.
Wrzesień 1984 r.
Rozpoczynamy kolejny rok pracy harcerskiej. W kwietniu „stuknie” nam XV lat. Oby ten rocznicowy rok był tak dobry jak ten, w którym skończyliśmy X lat.
Wykaz kadry działającej w szczepie od 1969 roku:
- † Białowieski Janusz „Stryjek” †
- Białowiejski Andrzej
- Bieś Czesław
- Bilakowska Anna
- Cembrzyński Maciej
- Dorenda Jerzy
- Dorenda Zbigniew
- Gleń Waldemar
- Kramarz Roman
- Klochowicz Remigiusz
- Kosiek Andrzej
- Kaszczuk Tadeusz
- Kafar Dorota
- Krzesińska Wioletta
- Królak Dorota
- Łanda Małgorzata
- Mickiewicz Waldemar
- Nowaliński Bogdan
- Paszek Małgorzata
- Sławińska Dorota
- Serafinowicz Jacek
- Saleta Leszek
- Szostak Marian
- Wasilewski Marek
- Zuchowicz Krzysztof
- Żołnowski Dariusz
- Żołnowski Janusz
- Kinga Kazubowska
- Marta Krajewska
- Marcin Mikołajczyk
- Piotr Bieś
- Anna Wysocka
- Katarzyna Tylipska
- Paweł Danielski
- Katarzyna Rakowska
- Karolina Jankowska
- Weronika Smółko
- Daria Karaś